5.08.2014

Cztery piętnaste: Bolesna prawda


Słowa Tylera cały czas huczały jej w głowie i była wściekła na samą siebie za to, że tak bardzo się nimi przejęła. Wcześniej kompletnie nie zważała na opinie innych ludzi, przeważnie uważała się za lepszą od nich i doskonale znała swoją wartość, której nikt nie był w stanie przebić. Lynn w prowokacyjny sposób ukazał jej osobowość, jednak postawił ją w bardzo złym świetle, co nie specjalnie podobało się dziewczynie. Co więcej, miała wrażenie, że zaczęła troszczyć się o swój wizerunek w oczach chłopaka. Jego opinia była dla niej naprawdę ważna.
Uspokój się, Joy – skarciła się w myślach i dopiero teraz zamknęła drzwi. Nie zwróciła wcześniej uwagi, że cały czas wpatrywała się w odchodzącego chłopaka, który ani razu nie odwrócił się za siebie pomimo, że blondynka właśnie tego oczekiwała. Miała nadzieję, że zaraz wróci z przeprosinami, ale mogła czekać na próżno. Tyler był arogancki i dumny, a przede wszystkim dużo bardziej uparty. Nie należało spodziewać się po nim takich gestów.
Z drugiej zaś strony, Joyce przez dosłownie kilkanaście sekund zastanawiała się, czy aby na pewno jej zachowanie było na miejscu. Lynn po prostu pokazał się z tej milszej strony, chciał jedynie sprawić, by dziewczyna poczuła się tutaj lepiej, a tymczasem ona potraktowała go w taki sposób. Zupełnie tak jakby to on był odpowiedzialny za wszystkie pomysły, które miały wpłynąć na turystykę Tybee Island. Czego się spodziewała? Powinna jak najszybciej przywyknąć do tego, że Wielką Brytanię zostawiła daleko za sobą i nie miała prawa porównywać tego miejsca do rodzinnego miasta. Były to zupełnie dwa odmienne światy, ale każdy z nich dało się pokochać, wystarczyły tylko szczere chęci, których na razie brakowało blondynce.
Dziewczyna czym prędzej odrzuciła na bok wszystkie myśli dotyczące Tylera, postanawiając, że więcej nie będzie się nimi przejmowała. Miała w nosie to, jak postrzegali ją inni, a w szczególności ktoś taki jak Lynn. W drodze na Tybee Island w ogóle nie spodziewała się, że spotka tutaj swoją bratnią duszę, ale nie podejrzewała też, że będzie miała do czynienia ze zwykłym barmanem, przez którego traciła resztki nadziei na to, że tegoroczne wakacje mogłyby się udać. Chcąc nie chcąc, musiała znosić obecność chłopaka, z którym pracował jej ojciec. Odnosiła wrażenie, że wcześniejsza kłótnia była tylko początkiem wielkich sporów między nimi. Joyce Carter doskonale zdawała sobie sprawę ze swojego niespecjalnie zachęcającego charakteru, ale w tym konkretnym przypadku śmiała twierdzić, że Tyler zwiastował karę za jej zachowanie w stosunku do innych ludzi. Nie wierzyła w przypadki i zwyczajne zbiegi okoliczności.

* * *

Dzisiejszego dnia Tyler wziął popołudniową zmianę w barze, bowiem musiał załatwić coś osobistego. Ważność owej rzeczy z każdym dniem stawała się większa, bowiem teraz był zmuszony odwiedzać tajemnicze miejsce raz w tygodniu. Nie lubił tego robić, gdyż przez to nie mógł zapomnieć o tym, czego dowiedział się około pół roku temu. Od tamtej pory starał się ze wszystkich sił, by wyprzeć tę myśl ze swojego umysłu i korzystać z życia jak normalny, przeciętny człowiek.
Z początku jego „idealny” plan przynosił efekty, praca na plaży pochłaniała niemalże każdy wolny czas, po którym przychodził czas na odpoczynek i sen, a następnego dnia czynności się powtarzały, a Tyler zdołał wytrzymać to tempo z uśmiechem na ustach przez niespełna miesiąc. James Carter zatrudnił do pomocy więcej osób, interes się rozwijał, a Tyler zaczął pracować na zmiany, dzięki czemu zyskał więcej czasu dla siebie. Wtedy zaczęły się poważniejsze problemy, masa wątpliwości, a niekiedy nawet strach przed przyszłością, która została mu z góry przypisana. Jak każdy potrzebował czasem wsparcia od bliskich osób, jednak nie mógł tego oczekiwać, bowiem nie wyjawił nikomu swojego sekretu. Wiedział, że jego babcia od razu poczułaby się gorzej, była starszą osobą, której nie powinno narażać się na dodatkowy stres, dlatego Lynn wolał tego uniknąć. Wielokrotnie zastanawiał się również nad wyjawieniem prawdy panu Carterowi, w końcu jako jego pracodawca miał pełne prawo, by o wszystkim się dowiedzieć. Niestety, Tyler do tej pory się na to nie odważył, choć tak naprawdę nie do końca wiedział z jakiego powodu. Był pewien, że James będzie w stanie zrozumieć jego sytuację i doda kilka ważnych dla niego słów otuchy, ale nie był na to jeszcze gotowy. Nie był gotowy na współczucie.
Wszedł do niewielkiego, parterowego i nieco podłużnego budynku. Dla mieszkańców Tybee Island były dostępne trzy gabinety lekarskie zajmowane przez tutejszych specjalistów. Tak naprawdę dopiero całkiem niedawno otworzony został na wyspie szpitalny oddział. Dla większości osób transport do najbliższego szpitala w Savannah był niemożliwy. Ludzie radzili sobie jak mogli, a na taką podróż decydowali się wówczas gdy wymagali specjalistycznej aparatury. Jak wielkie było szczęście, kiedy zapadła decyzja, ułatwiająca wszystkim życie. Tyler nie przywiązywał do tego większej wagi, bowiem i tak co jakiś czas musiał stawiać się w szpitalu na dodatkowe badania. Przyjmował mnóstwo leków, które na dobrą sprawę nie zdziałały cudu. Lynn nie dostrzegał jak dotąd żadnej poprawy, a wręcz przeciwnie – w ciągu ostatnich kilku dni czuł się źle.
Skierował się długim korytarzem do samego końca, gdzie znajdował się gabinet jego lekarza pierwszego kontaktu. Tydzień temu w Savannah zrobiono mu badania, których wyniki miał poznać za krótką chwilę. Czy się stresował? Nie podchodził do tego w ten sposób, bowiem uważał, że istniały wyłącznie dwa wyjścia – albo będzie dobrze, albo jeszcze gorzej. Nic mniej, nic więcej, nic pomiędzy. Rozejrzał się dokładnie, nie zauważając ani jednej osoby, z czego bardzo się ucieszył. Nie musiał bowiem czekać Bóg wie ile czasu w kolejce. Chciał jak najszybciej mieć to już za sobą. Był gotów na wyrok.

* * *

Dziewiętnastoletnia dziewczyna otworzyła szczypiące oczy i po raz kolejny obudziła się z potężnym bólem głowy. Tym razem wynikało to z przepłakanej nocy. Tak naprawdę nie wiedziała, w którym momencie dokładnie udało jej się zasnąć, podejrzewała, że siły na dalsze płakanie całkowicie odeszły, a ona musiała w końcu ulec zmęczeniu. Łatwo można było się domyślić, że powodem jej łez znów okazał się Ryan. Blondynka wiedziała, że zachował się jak skończony idiota, chwaląc się na prawo i lewo, kogo tym razem udało mu się zaliczyć. Carter nie potrafiła wytłumaczyć nawet samej sobie, dlaczego darzyła Browna tak głębokim uczuciem, skoro dla niego prawdopodobnie zawsze była wielokrotnym pocieszeniem, o którym zapominał niekiedy na parę dobrych tygodni. Pomimo takiego traktowania, kochała go na swój własny zwariowany sposób, gdyż nie doświadczyła innego rodzaju miłości. Została przyzwyczajona do takiego stanu rzeczy, ale w głębi serca wiedziała, że można kochać bardziej, lepiej.
– Joyce! – dziewczyna usłyszała donośny głos ojca, uświadamiając sobie, że przewinął się on także kilkakrotnie podczas snu. – Joyce!
Blondynka podniosła się z miejsca, ciężko wzdychając. Otworzyła drzwi, zza których od razu wyłoniła się sylwetka jej ojca. W jednej ręce trzymał patelnię, na której akurat przewracał na drugą stronę naleśnika, natomiast w drugiej zauważyła telefon, więc na pewno próbował się do kogoś dodzwonić. Jak zwykle czekało na niego sporo obowiązków, a mimo to mężczyzna wciąż miał ochotę na znalezienie czasu na to, by przygotować swojej jedynej córce śniadanie tuż przed pójściem do pracy. Joyce uśmiechnęła się do siebie na samą myśl o tym, kierując wzrok bardziej w prawą stronę. Dopiero teraz spostrzegła siedzącą przy stole przyjaciółkę. Jej bujne, rude włosy jak zawsze idealnie układały się na ramionach nastolatki. Była atrakcyjna, a Carter poniekąd zazdrościła jej urody, choć lubiła w sobie absolutnie wszystko. Blondynka mrugnęła kilkakrotnie, przypominając sobie, co tak naprawdę przed chwilą się wydarzyło.
– Nie mówiłaś, że będziemy mieli gości – James odezwał się z nutką pretensji w głosie, ale wciąż pozostał w nim żartobliwy ślad.
– Przepraszam – powiedziała od razu Joy, nie spuszczając wzroku z przyjaciółki, która pomimo olśniewającego wyglądu wydawała się znacznie przygaszona. – Rosalie zadzwoniła wczoraj, potem przyszedł Tyler i mnie zdenerwował, więc kompletnie zapomniałam cię uprzedzić.
– W porządku, nic się nie stało – James nałożył na talerz ostatniego naleśnika, wstawiając patelnię do zlewu. – Nie wiedziałem, że poznałaś już Tylera. O co się pokłóciliście?
Zarówno James jak i Rosalie zwrócili się w jej stronę, z niecierpliwością wyczekując odpowiedzi. Na pewno oboje spodziewali się czegoś spektakularnego, z czego można by się pośmiać. Joyce dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, co padło z jej ust i nie miała pojęcia, jak to wszystko odkręcić. Nie mogła przecież wyznać ojcu, że upiła się na plaży z tak błahego powodu, jakim zdecydowanie była kolejna zagrywka Ryana. Niespecjalnie chciała zagłębiać się w szczegóły dotyczące burzliwego początku tej znajomości. Miała nadzieję, że któregoś dnia obudzi się szczęśliwa, a Lynn nie będzie ciągle zaprzątał jej głowy, jakby w ogóle nie istniał.
– To nic takiego – skłamała, siląc się na szczery uśmiech.
James skinął jedynie głową na znak zrozumienia, a Rose wróciła do bezustannego gapienia się w strukturę stołu. Joy odetchnęła z ulgą, podchodząc bliżej, by zaparzyć sobie mocną kawę. Miała wrażenie, że nadszedł jeden z tych dni, które zapamięta na bardzo długo. Niestety szybko odrzuciła od siebie tę myśl, bowiem nie zamierzała robić dzisiaj nic, co nadawałoby się na wpis w wieczną księgę pamięci.
– Zostawiam was – rzucił krótko mężczyzna, zabierając z pokoju swoje rzeczy, po czym wyszedł w kierunku baru na plaży.
Obie w ciszy zabrały się za konsumowanie naleśników. Dało się wyczuć napiętą i niezręczną atmosferę, co nigdy wcześniej się nie zdarzyło. Joyce tak naprawdę błądziła myślami gdzie indziej i przynajmniej na razie nie zwracała uwagi na dziwne zachowanie przyjaciółki. Rosalie natomiast biła się z ogromnymi wyrzutami sumienia, które całkowicie ją paraliżowały. Przyleciała na Tybee Island specjalnie, by się do czegoś przyznać, a tymczasem nie potrafiła znaleźć w sobie odwagi na wypowiedzenie kilku słów, które już na zawsze zostawią ślad w sercu tak bliskiej jej osoby.
– Wystarczy – powiedziała niespodziewanie Carter, uderzając z wyczuciem o blat. – Nie odezwałaś się do mnie nawet słowem, a ja nie rozumiem, co się stało. Dłużej nie wytrzymam.
– Przepraszam, po prostu nie mam pojęcia, jakimi słowami to wszystko wyrazić – wyznała szczerze rudowłosa i po raz pierwszy spojrzała na swoją towarzyszkę.
– Rose, przerażasz mnie – szepnęła blondynka, odruchowo chwytając przyjaciółkę za dłonie. Właśnie tego jej brakowało, tęskniła za kimś, kto doskonale ją rozumiał. – Cokolwiek się stało, poradzimy sobie z tym razem.
– Spałam z Ryanem – wypaliła nagle Rosalie, spuszczając natychmiast wzrok. Cieszyła się, że przynajmniej miała już to za sobą. Teraz mogło być tylko gorzej.
Joyce z miejsca parsknęła śmiechem, nie mogąc się opanować przez pewien czas. Dopiero wtedy, gdy nie doczekała się podobnej reakcji od Holt, zdała sobie sprawę, że nie był to żart. Rosalie przybrała kamienny wyraz twarzy, choć chwilę później w jej oczach pojawiły się pierwsze łzy. Cierpliwie czekała na wybuch agresji, nienawiści i wielkiego rozczarowania. Wiedziała doskonale, że zasługiwała na pogardę ze strony przyjaciółki, ale głęboko w sercu ufała, że Carter będzie w stanie kiedyś jej to wybaczyć.
Blondynka z przerażeniem puściła dłonie Rose, kręcąc ciągle głową z niedowierzaniem. Nie potrafiła przyjąć do wiadomości, że najlepsza przyjaciółka poszła do łóżka z chłopakiem, u którego starała się o względy już od dłuższego czasu. Może nie miało to teraz dużego znaczenia, gdyż Joyce zrozumiała swój wielki błąd, ale po poznaniu prawdy zaczęła zupełnie inaczej patrzeć na tę sprawę. Nienawidziła ich z całego serca za to, że byli najważniejszymi osobami w jej życiu, a również za to, że oboje dopuścili się zdrady.
– To po prostu się stało – Holt odważyła się odezwać po dłuższej chwili, jednak Joyce nie zamierzała słuchać jej marnych wymówek. Żadne słowa i żadne czyny nie mogły zmienić tego, co się stało.
– Jesteś bezczelna – stwierdziła, ocierając kilka łez, które niechcący wymknęły jej się spod kontroli. – Nie powinnam się niczemu dziwić. Robisz to z każdym i masz w nosie to, że rozwalasz komuś życie.
Rosalie nie była mistrzynią w trzymaniu swoich nerwów na wodzy, dlatego chwilę później bez zastanowienia spoliczkowała blondynkę, a w jej oczach rozbłysnęły iskierki złości, chociaż ona powinna dać sobie z tym spokój. Zgrywała ofiarę, bo to wychodziło jej najlepiej, ale Carter wiedziała o niej wszystko i nie dała się wpędzić w poczucie winy za to, co powiedziała.
– Nie chcę cię znać, rozumiesz? – blondynka starała się pohamować histerię, bowiem nie chciała, by Rosalie widziała jej słabość. Nie teraz. – Wynoś się z tego domu i z mojego życia!
Rudowłosa bez żadnego sprzeciwu wstała od stołu, kierując się w stronę wyjścia. Rzuciła jeszcze ciche „przepraszam”, ale Joyce niemal wypchnęła ją za drzwi. Zamknęła je dokładnie i od razu pobiegła do swojego pokoju, wypuszczając na zewnątrz wszelkie emocje. Jeszcze nigdy nie czuła się tak paskudnie. Ani Rosalie, ani tym bardziej Ryan nie byli warci tych gorzko wylanych łez. Tylko jak miała zapełnić pustkę po marzeniach o prawdziwym związku, po niespełnionej miłości i nieszczerej przyjaźni? Nikt nie mógł ich zastąpić, a najgorsze było to, że Joyce wmawiała sobie, że nie pozostał jej już nikt inny. W gruncie rzeczy straciła bliskie osoby i od tamtej pory strata stała się jej największym nieszczęściem.

~*~

Od autorki:  Cześć kochane! Długo zajął mi powrót do blogsfery, a jeszcze dłużej ogarniała się moja wena, także dlatego nie było mnie trochę czasu. Powoli wracam, nadrabiam, muszę sobie zrobić zapas rozdziałów, bo jednak jest to wspaniała rzecz. Ten rozdział pisało mi się przyjemnie, od razu wiemy, o co chodziło Rosalie. O ile dobrze pamiętam, tylko Snooki podejrzewała, że może chodzić o Ryana. Więcej niespodzianek się szykuje. Kolejny rozdział postaram się dodać za około dwa tygodnie. Pozdrawiam! x