Słowa
Tylera cały czas huczały jej w głowie i była wściekła na samą
siebie za to, że tak bardzo się nimi przejęła. Wcześniej
kompletnie nie zważała na opinie innych ludzi, przeważnie uważała
się za lepszą od nich i doskonale znała swoją wartość, której
nikt nie był w stanie przebić. Lynn w prowokacyjny sposób ukazał
jej osobowość, jednak postawił ją w bardzo złym świetle, co nie
specjalnie podobało się dziewczynie. Co więcej, miała wrażenie,
że zaczęła troszczyć się o swój wizerunek w oczach chłopaka.
Jego opinia była dla niej naprawdę ważna.
Uspokój
się, Joy – skarciła się w myślach i dopiero teraz zamknęła
drzwi. Nie zwróciła wcześniej uwagi, że cały czas wpatrywała
się w odchodzącego chłopaka, który ani razu nie odwrócił się
za siebie pomimo, że blondynka właśnie tego oczekiwała. Miała
nadzieję, że zaraz wróci z przeprosinami, ale mogła czekać na
próżno. Tyler był arogancki i dumny, a przede wszystkim dużo
bardziej uparty. Nie należało spodziewać się po nim takich
gestów.
Z
drugiej zaś strony, Joyce przez dosłownie kilkanaście sekund
zastanawiała się, czy aby na pewno jej zachowanie było na miejscu.
Lynn po prostu pokazał się z tej milszej strony, chciał jedynie
sprawić, by dziewczyna poczuła się tutaj lepiej, a tymczasem ona
potraktowała go w taki sposób. Zupełnie tak jakby to on był
odpowiedzialny za wszystkie pomysły, które miały wpłynąć na
turystykę Tybee Island. Czego się spodziewała? Powinna jak
najszybciej przywyknąć do tego, że Wielką Brytanię zostawiła
daleko za sobą i nie miała prawa porównywać tego miejsca do
rodzinnego miasta. Były to zupełnie dwa odmienne światy, ale każdy
z nich dało się pokochać, wystarczyły tylko szczere chęci,
których na razie brakowało blondynce.
Dziewczyna
czym prędzej odrzuciła na bok wszystkie myśli dotyczące Tylera,
postanawiając, że więcej nie będzie się nimi przejmowała. Miała
w nosie to, jak postrzegali ją inni, a w szczególności ktoś taki
jak Lynn. W drodze na Tybee Island w ogóle nie spodziewała się, że
spotka tutaj swoją bratnią duszę, ale nie podejrzewała też, że
będzie miała do czynienia ze zwykłym barmanem, przez którego
traciła resztki nadziei na to, że tegoroczne wakacje mogłyby się
udać. Chcąc nie chcąc, musiała znosić obecność chłopaka, z
którym pracował jej ojciec. Odnosiła wrażenie, że wcześniejsza
kłótnia była tylko początkiem wielkich sporów między nimi.
Joyce Carter doskonale zdawała sobie sprawę ze swojego
niespecjalnie zachęcającego charakteru, ale w tym konkretnym
przypadku śmiała twierdzić, że Tyler zwiastował karę za jej
zachowanie w stosunku do innych ludzi. Nie wierzyła w przypadki i
zwyczajne zbiegi okoliczności.
* * *
Dzisiejszego
dnia Tyler wziął popołudniową zmianę w barze, bowiem musiał
załatwić coś osobistego. Ważność owej rzeczy z każdym dniem
stawała się większa, bowiem teraz był zmuszony odwiedzać
tajemnicze miejsce raz w tygodniu. Nie lubił tego robić, gdyż
przez to nie mógł zapomnieć o tym, czego dowiedział się około
pół roku temu. Od tamtej pory starał się ze wszystkich sił, by
wyprzeć tę myśl ze swojego umysłu i korzystać z życia jak
normalny, przeciętny człowiek.
Z
początku jego „idealny” plan przynosił efekty, praca na plaży
pochłaniała niemalże każdy wolny czas, po którym przychodził
czas na odpoczynek i sen, a następnego dnia czynności się
powtarzały, a Tyler zdołał wytrzymać to tempo z uśmiechem na
ustach przez niespełna miesiąc. James Carter zatrudnił do pomocy
więcej osób, interes się rozwijał, a Tyler zaczął pracować na
zmiany, dzięki czemu zyskał więcej czasu dla siebie. Wtedy zaczęły
się poważniejsze problemy, masa wątpliwości, a niekiedy nawet
strach przed przyszłością, która została mu z góry przypisana.
Jak każdy potrzebował czasem wsparcia od bliskich osób, jednak nie
mógł tego oczekiwać, bowiem nie wyjawił nikomu swojego sekretu.
Wiedział, że jego babcia od razu poczułaby się gorzej, była
starszą osobą, której nie powinno narażać się na dodatkowy
stres, dlatego Lynn wolał tego uniknąć. Wielokrotnie zastanawiał
się również nad wyjawieniem prawdy panu Carterowi, w końcu jako
jego pracodawca miał pełne prawo, by o wszystkim się
dowiedzieć. Niestety, Tyler do tej pory się na to nie odważył,
choć tak naprawdę nie do końca wiedział z jakiego powodu. Był
pewien, że James będzie w stanie zrozumieć jego sytuację i doda
kilka ważnych dla niego słów otuchy, ale nie był na to jeszcze
gotowy. Nie był gotowy na współczucie.
Wszedł
do niewielkiego, parterowego i nieco podłużnego budynku. Dla
mieszkańców Tybee Island były dostępne trzy gabinety lekarskie
zajmowane przez tutejszych specjalistów. Tak naprawdę dopiero
całkiem niedawno otworzony został na wyspie szpitalny oddział. Dla
większości osób transport do najbliższego szpitala w Savannah był
niemożliwy. Ludzie radzili sobie jak mogli, a na taką podróż
decydowali się wówczas gdy wymagali specjalistycznej aparatury. Jak
wielkie było szczęście, kiedy zapadła decyzja, ułatwiająca
wszystkim życie. Tyler nie przywiązywał do tego większej wagi,
bowiem i tak co jakiś czas musiał stawiać się w szpitalu na
dodatkowe badania. Przyjmował mnóstwo leków, które na dobrą
sprawę nie zdziałały cudu. Lynn nie dostrzegał jak dotąd żadnej
poprawy, a wręcz przeciwnie – w ciągu ostatnich kilku dni czuł
się źle.
Skierował
się długim korytarzem do samego końca, gdzie znajdował się
gabinet jego lekarza pierwszego kontaktu. Tydzień temu w Savannah
zrobiono mu badania, których wyniki miał poznać za krótką
chwilę. Czy się stresował? Nie podchodził do tego w ten sposób,
bowiem uważał, że istniały wyłącznie dwa wyjścia – albo
będzie dobrze, albo jeszcze gorzej. Nic mniej, nic więcej, nic
pomiędzy. Rozejrzał się dokładnie, nie zauważając ani jednej
osoby, z czego bardzo się ucieszył. Nie musiał bowiem czekać Bóg
wie ile czasu w kolejce. Chciał jak najszybciej mieć to już za
sobą. Był gotów na wyrok.
* * *
Dziewiętnastoletnia
dziewczyna otworzyła szczypiące oczy i po raz kolejny obudziła się
z potężnym bólem głowy. Tym razem wynikało to z przepłakanej
nocy. Tak naprawdę nie wiedziała, w którym momencie dokładnie
udało jej się zasnąć, podejrzewała, że siły na dalsze płakanie
całkowicie odeszły, a ona musiała w końcu ulec zmęczeniu. Łatwo
można było się domyślić, że powodem jej łez znów okazał się
Ryan. Blondynka wiedziała, że zachował się jak skończony idiota,
chwaląc się na prawo i lewo, kogo tym razem udało mu się
zaliczyć. Carter nie potrafiła wytłumaczyć nawet samej sobie,
dlaczego darzyła Browna tak głębokim uczuciem, skoro dla niego
prawdopodobnie zawsze była wielokrotnym pocieszeniem, o którym
zapominał niekiedy na parę dobrych tygodni. Pomimo takiego
traktowania, kochała go na swój własny zwariowany sposób, gdyż
nie doświadczyła innego rodzaju miłości. Została przyzwyczajona
do takiego stanu rzeczy, ale w głębi serca wiedziała, że można
kochać bardziej, lepiej.
–
Joyce! – dziewczyna usłyszała donośny głos ojca, uświadamiając
sobie, że przewinął się on także kilkakrotnie podczas snu. – Joyce!
Blondynka
podniosła się z miejsca, ciężko wzdychając. Otworzyła drzwi,
zza których od razu wyłoniła się sylwetka jej ojca. W jednej ręce
trzymał patelnię, na której akurat przewracał na drugą stronę
naleśnika, natomiast w drugiej zauważyła telefon, więc na pewno
próbował się do kogoś dodzwonić. Jak zwykle czekało na niego
sporo obowiązków, a mimo to mężczyzna wciąż miał ochotę na
znalezienie czasu na to, by przygotować swojej jedynej córce
śniadanie tuż przed pójściem do pracy. Joyce uśmiechnęła się
do siebie na samą myśl o tym, kierując wzrok bardziej w prawą
stronę. Dopiero teraz spostrzegła siedzącą przy stole
przyjaciółkę. Jej bujne, rude włosy jak zawsze idealnie układały
się na ramionach nastolatki. Była atrakcyjna, a Carter poniekąd
zazdrościła jej urody, choć lubiła w sobie absolutnie wszystko.
Blondynka mrugnęła kilkakrotnie, przypominając sobie, co tak
naprawdę przed chwilą się wydarzyło.
–
Nie mówiłaś, że będziemy mieli gości – James odezwał się z
nutką pretensji w głosie, ale wciąż pozostał w nim żartobliwy
ślad.
–
Przepraszam – powiedziała od razu Joy, nie spuszczając wzroku z
przyjaciółki, która pomimo olśniewającego wyglądu wydawała się
znacznie przygaszona. – Rosalie zadzwoniła wczoraj, potem
przyszedł Tyler i mnie zdenerwował, więc kompletnie zapomniałam
cię uprzedzić.
– W
porządku, nic się nie stało – James nałożył na talerz
ostatniego naleśnika, wstawiając patelnię do zlewu. – Nie
wiedziałem, że poznałaś już Tylera. O co się pokłóciliście?
Zarówno
James jak i Rosalie zwrócili się w jej stronę, z niecierpliwością
wyczekując odpowiedzi. Na pewno oboje spodziewali się czegoś
spektakularnego, z czego można by się pośmiać. Joyce dopiero
teraz zdała sobie sprawę z tego, co padło z jej ust i nie miała
pojęcia, jak to wszystko odkręcić. Nie mogła przecież wyznać
ojcu, że upiła się na plaży z tak błahego powodu, jakim
zdecydowanie była kolejna zagrywka Ryana. Niespecjalnie chciała
zagłębiać się w szczegóły dotyczące burzliwego początku tej
znajomości. Miała nadzieję, że któregoś dnia obudzi się
szczęśliwa, a Lynn nie będzie ciągle zaprzątał jej głowy,
jakby w ogóle nie istniał.
–
To nic takiego – skłamała, siląc się na szczery uśmiech.
James
skinął jedynie głową na znak zrozumienia, a Rose wróciła do
bezustannego gapienia się w strukturę stołu. Joy odetchnęła z
ulgą, podchodząc bliżej, by zaparzyć sobie mocną kawę. Miała
wrażenie, że nadszedł jeden z tych dni, które zapamięta na
bardzo długo. Niestety szybko odrzuciła od siebie tę myśl, bowiem
nie zamierzała robić dzisiaj nic, co nadawałoby się na wpis w
wieczną księgę pamięci.
–
Zostawiam was – rzucił krótko mężczyzna, zabierając z pokoju
swoje rzeczy, po czym wyszedł w kierunku baru na plaży.
Obie
w ciszy zabrały się za konsumowanie naleśników. Dało się wyczuć
napiętą i niezręczną atmosferę, co nigdy wcześniej się nie
zdarzyło. Joyce tak naprawdę błądziła myślami gdzie indziej i
przynajmniej na razie nie zwracała uwagi na dziwne zachowanie
przyjaciółki. Rosalie natomiast biła się z ogromnymi wyrzutami
sumienia, które całkowicie ją paraliżowały. Przyleciała na
Tybee Island specjalnie, by się do czegoś przyznać, a tymczasem
nie potrafiła znaleźć w sobie odwagi na wypowiedzenie kilku słów,
które już na zawsze zostawią ślad w sercu tak bliskiej jej osoby.
–
Wystarczy – powiedziała niespodziewanie Carter, uderzając z
wyczuciem o blat. – Nie odezwałaś się do mnie nawet słowem, a
ja nie rozumiem, co się stało. Dłużej nie wytrzymam.
–
Przepraszam, po prostu nie mam pojęcia, jakimi słowami to wszystko
wyrazić – wyznała szczerze rudowłosa i po raz pierwszy spojrzała
na swoją towarzyszkę.
–
Rose, przerażasz mnie – szepnęła blondynka, odruchowo chwytając
przyjaciółkę za dłonie. Właśnie tego jej brakowało, tęskniła
za kimś, kto doskonale ją rozumiał. – Cokolwiek się stało,
poradzimy sobie z tym razem.
–
Spałam z Ryanem – wypaliła nagle Rosalie, spuszczając
natychmiast wzrok. Cieszyła się, że przynajmniej miała już to za
sobą. Teraz mogło być tylko gorzej.
Joyce
z miejsca parsknęła śmiechem, nie mogąc się opanować przez
pewien czas. Dopiero wtedy, gdy nie doczekała się podobnej reakcji
od Holt, zdała sobie sprawę, że nie był to żart. Rosalie
przybrała kamienny wyraz twarzy, choć chwilę później w jej
oczach pojawiły się pierwsze łzy. Cierpliwie czekała na wybuch
agresji, nienawiści i wielkiego rozczarowania. Wiedziała doskonale,
że zasługiwała na pogardę ze strony przyjaciółki, ale głęboko
w sercu ufała, że Carter będzie w stanie kiedyś jej to wybaczyć.
Blondynka
z przerażeniem puściła dłonie Rose, kręcąc ciągle głową z
niedowierzaniem. Nie potrafiła przyjąć do wiadomości, że
najlepsza przyjaciółka poszła do łóżka z chłopakiem, u którego
starała się o względy już od dłuższego czasu. Może nie miało
to teraz dużego znaczenia, gdyż Joyce zrozumiała swój wielki
błąd, ale po poznaniu prawdy zaczęła zupełnie inaczej patrzeć
na tę sprawę. Nienawidziła ich z całego serca za to, że byli
najważniejszymi osobami w jej życiu, a również za to, że oboje
dopuścili się zdrady.
–
To po prostu się stało – Holt odważyła się odezwać po
dłuższej chwili, jednak Joyce nie zamierzała słuchać jej marnych
wymówek. Żadne słowa i żadne czyny nie mogły zmienić tego, co
się stało.
–
Jesteś bezczelna – stwierdziła, ocierając kilka łez, które
niechcący wymknęły jej się spod kontroli. – Nie powinnam się
niczemu dziwić. Robisz to z każdym i masz w nosie to, że rozwalasz
komuś życie.
Rosalie
nie była mistrzynią w trzymaniu swoich nerwów na wodzy, dlatego
chwilę później bez zastanowienia spoliczkowała blondynkę, a w
jej oczach rozbłysnęły iskierki złości, chociaż ona powinna dać
sobie z tym spokój. Zgrywała ofiarę, bo to wychodziło jej
najlepiej, ale Carter wiedziała o niej wszystko i nie dała się
wpędzić w poczucie winy za to, co powiedziała.
–
Nie chcę cię znać, rozumiesz? – blondynka starała się
pohamować histerię, bowiem nie chciała, by Rosalie widziała jej
słabość. Nie teraz. – Wynoś się z tego domu i z mojego życia!
Rudowłosa
bez żadnego sprzeciwu wstała od stołu, kierując się w stronę
wyjścia. Rzuciła jeszcze ciche „przepraszam”, ale Joyce niemal
wypchnęła ją za drzwi. Zamknęła je dokładnie i od razu pobiegła
do swojego pokoju, wypuszczając na zewnątrz wszelkie emocje.
Jeszcze nigdy nie czuła się tak paskudnie. Ani Rosalie, ani tym
bardziej Ryan nie byli warci tych gorzko wylanych łez. Tylko jak
miała zapełnić pustkę po marzeniach o prawdziwym związku, po
niespełnionej miłości i nieszczerej przyjaźni? Nikt nie mógł
ich zastąpić, a najgorsze było to, że Joyce wmawiała sobie, że
nie pozostał jej już nikt inny. W gruncie rzeczy straciła bliskie
osoby i od tamtej pory strata stała się jej największym
nieszczęściem.
~*~
Od
autorki: Cześć kochane! Długo zajął mi powrót do blogsfery, a jeszcze dłużej ogarniała się moja wena, także dlatego nie było mnie trochę czasu. Powoli wracam, nadrabiam, muszę sobie zrobić zapas rozdziałów, bo jednak jest to wspaniała rzecz. Ten rozdział pisało mi się przyjemnie, od razu wiemy, o co chodziło Rosalie. O ile dobrze pamiętam, tylko Snooki podejrzewała, że może chodzić o Ryana. Więcej niespodzianek się szykuje. Kolejny rozdział postaram się dodać za około dwa tygodnie. Pozdrawiam! x